Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner lewy opp

Informator 2025

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Różności z oceanu

Relacja z drugiego rejsu Endaxi

Gdzie się kończy świat, gdzie się rodzi wiatr? W Skagen – miasteczku portowym na północy Danii. To stamtąd Endaxi z naszą ośmioosobową załogą na pokładzie wypłynęła na morskie wody w poszukiwaniu wiatru...

Baksztagowa fala i mocna piątka postarały się o to, aby każdy z nas zapomniał o życiu szczura lądowego. Pierwszy przelot był jednym z najbardziej wyczerpujących – półtorametrowe fale gnały nas przez ponad dobę w kierunku wyczekiwanej Norwegii.

W poniedziałek, wymęczeni, ale szczęśliwi, ujrzeliśmy główki portu w Oslo. Podczas dwudniowego postoju odwiedziliśmy słynną operę w kształcie góry lodowej, muzeum wyprawy Kon-Tiki i XIII–wieczną twierdzę na wzgórzu.

Stamtąd, łagodne już fale pchnęły nas ku słonecznym wybrzeżom Szwecji. Kołysząc się przy dźwięku szant, otoczeni przez skaliste półwyspy Skandynawii, dopłynęliśmy do małego portowego miasteczka – Grebbestadu. Zachodzące słońce towarzyszyło nam podczas spaceru i krótkiej wspinaczki na klif, z którego podziwialiśmy niesamowity widok na miasto i morze.

Wypłynęliśmy nazajutrz rano, obierając kurs na południe. Łapiąc jak najwięcej wiatru w żagle, halsowaliśmy się między wyspami aż do Goteborga. Tam, zmotywowana do działania męska część załogi, wybrała się na poranne bieganie, orzeźwiającą kąpiel w morzu i szybki prysznic przed wejściem do sauny. Morze wciąż jednak wołało, więc zostawiliśmy chwile luksusu za sobą, wracając w ramiona słonych fal.

Kolejne dwa dni na wodzie były wyjątkowo deszczowe i wymagające. Powróciliśmy więc na chwilę do sucharków, kisieli, ciepłej herbaty, kaloszy i sztormiaków, które zrzuciliśmy z siebie dopiero w Helsingorze.
„Być, czy nie być?” – to pytanie w mieście Hamleta mogliśmy przeczytać wielokrotnie w pobliżu fortecy Kronborg. Tajemniczy port, o duszy niczym z szekspirowskiego dramatu, zostawiliśmy za sobą następnego dnia, kierując się ku wielkiemu miastu.

Chłodne wody Bałtyku i tym razem nam sprzyjały, więc w ciągu doby szczęśliwie dotarliśmy do Kopenhagi. Chcąc zwiedzić jak najwięcej, w stolicy Danii zostaliśmy dwie noce. Udało nam się zobaczyć większość miasta, w tym Nyhavn słynącą z kolorowych kamienic, hippisowską dzielnicę Christianię, kopenhaską syrenkę oraz zmianę warty przed Pałacem Królewskim Amalienborg. Ogromne miasto zaspokoiło nie tylko nasze oczy, czy podniebienia, ale też sportowe ambicje młodych piłkarzy. To tutaj, w środku lata zorganizowaliśmy jachtową wigilię, świętując kolejne owocne dni rejsu.

Ostatni, najdłuższy i najbardziej wymagający przelot, sprawdził nas wszystkich jako członków załogi. Na drodze do Flensburga zmierzyliśmy się z trudnymi warunkami – flautą i silnym wiatrem , ruchliwą routą oraz ogromnymi farmami turbin. Ostatnia noc na morzu nagrodziła nas jednak niezmierzoną ilością gwiazd – nawigatorek na drodze ku miejscu docelowemu.

Główki portu na granicy Danii i Niemiec przekroczyliśmy w deszczu. Ostatnie podejście potwierdziło umiejętności naszego kapitana, który zręcznie zacumował Endaxi na ciasnym miejscu postojowym.
Po wyczyszczeniu jachtu, zasiedliśmy do ostatniej kolacji, po której udaliśmy się na krótki spacer przed snem. Wczesnym rankiem powitaliśmy nową załogę, oddając jacht pod ich opiekę. Pożegnanie z Endaxi, po dwóch tygodniach rejsu, nie należało do łatwych. W myślach został nam jej obraz, niczym z szanty– całej w żaglach, jak w białej sukience.

Marta Dzik

{pgcooliris id=467}

A na Pogorii dni mijały...

Pierwszy dzień wachty pierwszej

Jako się rzekło po kilku latach rozważań, dywagacji i przemyśleń popłynęliśmy, jako Ośrodek na żaglowiec a ściśle rzecz biorąc sts "Pogorię". Drogę do Genui, miejsca zaokrętowania, przebyliśmy autokarem; 16 godzin jazdy, które, po początkowej wymianie wrażeń i normalnych przyjacielskich rozmowach, każdy starał się jak najwygodniej spędzić i chociaż trochę się przespać. Wreszcie port i stojący w nim żaglowiec. Na początek trzeba wyładować zaopatrzenie, które przywieźliśmy ze sobą: jajka, wędliny, jarzyny, sery itp...., ale, po co tyle majeranku? Później zaokrętowanie, pierwsze wrażenia odnośnie statku – niby podobny do innych a jednak wszystko jest większe, grubsze... Następnie pierwsza zbiórka na rufie; poznanie, jak się później okazało wspaniałej, załogi stałej i omówienie przez kapitana zasad życia na żaglowcu. Potem, już w wachtach pod kierownictwem oficerów, pierwsze szkolenie z zasad bezpieczeństwa na statku, obsługi lin, żagli, odbijaczy itd. Po obiedzie czas wolny wykorzystany na spacery po przepięknych, chociaż trochę zaniedbanych, wąskich uliczkach, małych sklepikach i lokalach z tradycyjną kuchnia śródziemnomorską – w sumie zwiedzanie miasta. Najambitniejsi udali się na górujące nad miastem tarasy skąd można podziwiać panoramę Genui i okolic. Wieczorem kolacja, wymiana wrażeń i udaliśmy się do koji na wypoczynek nie mogąc się już doczekać wejścia na reje i wypłynięcia w morze.

Czytaj dalej

Trudno będzie...

No bo jak opisać dniami miniony czas, wytyczany nie przez dni lecz kolejne wachty, wybijane szklanki, zmieniający się horyzont? Jak opisać ludzi – z pozoru podobnych, połączonych miłością do żagli i działaniem dla Harcerskiego Ośrodka Wodnego a jednak tak bardzo różnych, oryginalnych, niepowtarzalnych? Do czego się odnieść, skoro tak naprawdę dla każdego z nas ten rejs miał inny cel a Imperia była celem najbardziej oczywistym ale nie jedynym?
U większości z nas rejs zagościł w myślach i nieśmiałych planach już wiosną 2012 roku. Pomysł Komendanta HOW Poraj spotkał się z takim zainteresowaniem, że w sierpniu to już jedynie na listę rezerwową można było trafić. A przecież decyzja nie była łatwa- co z urlopem, sesją, kasą, małymi dziećmi pozostawionymi w domu, świeżo poślubionymi żonami, studniówką? Jak to wszystko poukładać, aby rejs Pogorią stał się realnym? Jakoś ta Pogoria weszła na stałe do tematów rozmów- podczas obozów letnich, rejsów Wenedą, warsztatów instruktorskich, wigilii instruktorskiej. Pytania, wahania, decyzje – większością z nas rzucało jak przy porządnej fali. Skład załogi zmieniał się jeszcze na tydzień przed wypłynięciem. A mógł zmienić się jeszcze w dniu wyjazdu, gdyż niektórym nie udało się stawić na czas. Całe szczęście Szef Wszystkich Szefów to ludzki pan i poczekaliśmy na Mecenasa.
Nieśmiałe rozglądanie się po autokarze i już wiem- niektórych to ja nie znam. Szybka konsultacja z najbliżej siedzącymi- u nich tak samo. Większość w załodze stanowią ludzie, którzy najpierw jako uczestnicy, potem jako młodzieżowa i dorosła kadra związali się z Porajem. Ale są też członkowie Klubu , Krzyś, który nam w Poraju wyczarował gęstą trawę, Ania i Krzysiek – nasi przyszli oficerowie. Duża, zróżnicowana pod każdym względem (wieku, doświadczenia żeglarskiego, etapu w życiu) grupa. Po kilku dniach okaże się, że znamy się jednak jak łyse konie. I że wiek metrykalny na Pogorii nie obowiązuje.

Czytaj dalej

1500 km na południe

Na wysokości prawie 2000 m. n. p. m., 1500 km bardziej na południe niż zazwyczaj, po 17 godzinach drogi, przez 13 bajkowych dni, silna 7 osobowa reprezentacja porajskich instruktorów udowodniła, że żeglarze nie są sportowymi monogamistami, a wodę w postaci śniegu kochają prawie tak mocno jak tą za burtą.

Czytaj dalej

O pływaniu na pływach

Pełni chęci, energii i tęsknoty za bezkresem wód, wyruszyliśmy w stronę Nieuwpoort. Podróż upłynęła bez większych problemów, pomijając śmieszne znaki objazdowe w Holandii i cudowną Antwerpię (nocą). Po 16 godzinach podróży, dotarliśmy do Oestende, gdzie zaplanowaliśmy nasz nocleg.

W oczekiwaniu na naszego Kapitana oraz jacht, wykorzystaliśmy maksymalnie słoneczny dzień, co odbiło się później na zużyciu kremów kojących brązowiejącą skórę. Zwiedzając okoliczne plaże, mieliśmy okazję przekonać się, co tak naprawdę znaczy odpływ - "Dlaczego ta woda jest tak daleko?"

Czytaj dalej