Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner bozenarodzenie

baner lewy opp

Informator 2025

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

No to zimujemy

W tym roku włodarze Mariny Gocław zdecydowali na późne dźwiganie jachtów z wody.

Po sztormowym środku tygodnia w sobotę byliśmy w Szczecine. A jak było napisał Maciek Jodłowski...

2006.11.02

Wiadomość GG od Pawła Burkharda: "Czy masz jakieś plany na weekend bo zbieram ekipę do Szczecina. Trza Wenedę wyciągnąć".

No pewnie, że już mam! Przecież jadę do Szczecina wyciągać Wenedę!!

Piątek 03.11.2006 godzina 20:00 HOW Poraj - zebrała się trzyosobowa ekipa w składzie: Paweł, Grześ "Spider" i Maćko tzn. ja. No i jeszcze dh Dyrektor witający nas w Ośrodku i żegnający kiedy ruszaliśmy w drogę. Trzeba było zapakować Transita. Narzędzia, karcher, troszkę lin i gruby juzing... no i my sami - można ruszać na północ.

Paweł za kierownicą, Transit pożera kilometry z dwoma śpiochami na pokładzie. Pierwsza zmiana kierowcy przed Legnicą. Spider obrał kurs na Szczecin. Jedziemy... Nagle silnik zgasł. Przebudzeni i zaniepokojeni dowiedzieliśmy się, że to już Szczecin a Spider zrobił sobie tylko przerwę. Szybka decyzja - zostajemy tutaj i śpimy do rana. Zonk!! Po zgaszeniu silnika w samochodzie zrobiło się masakrycznie zimno. Zmiana planów... Oczekiwanie na poranek jednak w marinie. Bo tam w kontenerze z Wenedowymi rzeczami są miedzy innymi śpiworki!! Na Gocław dotarliśmy koło 05:00. Paweł wydobył śpiworki i szybciutko poszliśmy grzecznie spać. Ale lało!! Deszcz uderzał o blachy samochodu... 08:00 - postanowiliśmy wstać i rozejrzeć sie co i jak.

Dźwig miał przyjechać koło 09:00 więc po przebudzeniu i przebraniu się w robocze ciuchy zabraliśmy się do pracy. Najpierw trzeba było się dostać na jacht i przestawić go long side. Nie była to łatwa operacja gdyż na pokładzie zalegała cienka, masakrycznie śliska warstewka śniegu. Pełznąc i zapierając sie nogami o co się tylko dało, żeby nie zjechać do wody, udało się dotrzeć na rufę i uwolnić ją z objęć boi. Teraz pozostało nam czekać na swoją kolej do wyciągnięcia. W międzyczasie pomagaliśmy innym ekipom w wyciąganiu ich jachtów.

Weneda wreszcie się doczekała. Stropy założone i do góry. Pierwsza próba nieudana gdyż jeden ze stropów ułożył się troszkę w niewłaściwym miejscu ale przy drugim podejściu Weneda szczęśliwie siadła na łożu. Jeszcze parę desek pod kil i można przystąpić do prac konserwacyjnych powierzchni prawie płaskich, czyli w skrócie mycia kadłuba z zewnątrz i osuszania w środku. Paweł zaopiekował się silnikiem a ja ze Spiderem bawiliśmy się, tzn. ciężko pracowaliśmy z karcherem, myjąc z glonów podwodną część jachtu. Paweł skończył z silnikiem i Panowie razem dokończyli mycie z zewnątrz a ja zabrałem się za osuszanie jachtu wewnątrz. Poruszyć te pokłady brudnej, "aromatycznej" wody nie ruszane od zakończenia sezonu... wybrać wodę z olejem spod silnika, no i wreszcie wytrzeć wszystko do sucha. A Panowie w tym czasie zapakowali samochód.

Teraz czas na przykrycie kadłuba. Rozciągnięcie paru lin na których miała spocząć plandeka. Zabrałem się do tego z ochotą. Po chwili jednak Paweł stwierdził, że liny są chyba troszkę za słabo naciągnięte i sam zaczął je poprawiać. Byłem troszkę zawiedziony no ale nawet Spider stwierdził, że mój naciąg niewiele różnił się od tego Pawłowego... Teraz Spider wkroczył do akcji plotąc prawdziwą sieć z lin. Zupełnie jak prawdziwy pająk. Czas na wieeelką, niebieską plandekę. Jak na złość zaczęło wiać. No i przy pierwszej próbie szybciutko ją zwiało. Nauczeni doświadczeniem po raz drugi nie daliśmy się!! Plandeka została szybko umocowana na swoim miejscu a rufa dodatkowo zamknięta starym, roboczym kocem - żeby Wenedzie nie było zimno. Koniec pracy... Jeszcze tylko czułe poklepanie naszego kochanego jachtu na pożegnanie i czas ruszać w drogę powrotną.

Plan zakładał zatrzymanie się u Krokodyla na obiad. Nie wierzyliśmy, że na tej resztce paliwa uda się tam dojechać ale Spider dokonał tego cudu. Na miejscu troszkę się zawiedliśmy tym chłodnym obiadem... no cóż, w przyszłości trzeba będzie znaleźć inną knajpę. Teraz czas napoić naszego fordzika. Na dystrybutorze litry rosną ale jakoś dużo wolniej niż złotówki na wyświetlaczu wyżej. Ponad 65 litrów i dużo więcej złotówek do zapłacenia. A może dm3 pomylili z zł.?? Zbyt piękne żeby było prawdziwe. Teraz kurs do Poraja. Dh. Dyrektor chciał na nas zaczekać w ośrodku jednak stwierdziliśmy, że to nie ma sensu gdyż nie wiadomo o której godzinie będziemy. Późną nocą dotarliśmy do Ośrodka. Miły gest... brama została otwarta. Teraz tylko rozpakowanie samochodu. I przywitanie się z nowym strażnikiem Ośrodka tzn. z Nespą. Ale jej się dobrze powodzi... Teraz czas ruszać do własnych domów...

Pracowity weekend. Jacht wyciągnięty i zabezpieczony na zimę, rzeczy przywiezione do Poraja itd. itp. Jednym słowem kawał dobrej, niezauważalnej roboty.

Śpij dobrze Wenedo!! Słodkich a raczej w Twoim wypadku słonych snów i do zobaczenia wiosną!!