Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner bozenarodzenie

baner lewy opp

Informator 2025

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Botnicka Majówka

Kemi - koniec Bałtyku, marzenie porajskich żeglarzy. Wyprawa prawie arktyczna - do koła podbiegunowego brakuje tylko 40 Mm. Po latach snów wreszcie się udało. Weneda zdobyła najbardziej wysunięty na północ port Bałtyku, a jak było - sami poczytajcie.

15 maja - start

Po zapakowaniu jachtu do granic możliwości, po wygaśnięciu ostatniego grilla, po wypiciu ostatniej lądowej kawy z niewielkim opóźnieniem wyruszyliśmy w nieznane. Nikt z nas wcześniej nie był tak daleko na północy Bałtyku. Z niepokojem odebraliśmy ostatnie komunikaty lodowe i pełni nadziei, iż lody ustąpią oddaliśmy cumy. Po przejściu Zalewu Szczecińskiego i szybkiej odprawie granicznej obraliśmy kurs na północ - kierunek Mariehamn.

15 maja - 21 maja Szczecin - Mariehamn

Wachty leciały jedna za drugą zgodnie z ustalonym grafikiem - w dzień płyniemy jednoosobowo - wachta dwie godziny, cztery godziny odpoczynku, w nocy jedziemy we dwóch z dwoma godzinami przerwy.

Pierwszy przelot - Szczecin - Mariehamn. Oczywiście jak to zazwyczaj na początku rejsu bywa wiatr wiał w twarz. Ostrym bajdewindem minęliśmy południowo - wschodni kraniec Bornholmu. Po oddaniu pierwszych i ostatnich hołdów Neptunowi zaczęliśmy halsówkę na północ. W połowie drogi pomiędzy Gotlandią i Olandią skończył się wiatr i zaczęła się mgła - przynajmniej tak nam się wydawało (przyszłośc pokazała, iż była to zaledwie mgiełka). Ostatnie dwie doby to ciągłe nasłuchiwanie i wyglądanie przepływających statków. W zasadzie częściej je słyszeliśmy niż widzieliśmy.

Wreszcie chartplotter pokazał, iż jesteśmy 3 kable od pierwszej pławy podejściowej do stolicy Alandów. Niestety mgła nie pozwalała zobaczyść wejścia. Zdecydowaliśmy się przeczekać w morzu. Zaczęliśmy pływać naprzemian kursem 000° i 180°, co oczywiście spowodowało zainteresowanie fińskiego Frontier Guardu. Po krótkiej rozmowie "burta w burtę" sympatyczni panowie przyznali nam rację i zaaprobowali dziwne manewry.

No i w końcu uniosła się (mgła) i mogliśmy wpłynąć do portu. Jeszcze na drodze stanęły nam w poprzek toru dwa promy i już więcej nie niepokojeni zacumowaliśmy.

15 maja - 21 maja Szczecin - Mariehamn

Wachty leciały jedna za drugą zgodnie z ustalonym grafikiem - w dzień płyniemy jednoosobowo - wachta dwie godziny, cztery godziny odpoczynku, w nocy jedziemy we dwóch z dwoma godzinami przerwy.

Pierwszy przelot - Szczecin - Mariehamn. Oczywiście jak to zazwyczaj na początku rejsu bywa wiatr wiał w twarz. Ostrym bajdewindem minęliśmy południowo - wschodni kraniec Bornholmu. Po oddaniu pierwszych i ostatnich hołdów Neptunowi zaczęliśmy halsówkę na północ. W połowie drogi pomiędzy Gotlandią i Olandią skończył się wiatr i zaczęła się mgła - przynajmniej tak nam się wydawało (przyszłośc pokazała, iż była to zaledwie mgiełka). Ostatnie dwie doby to ciągłe nasłuchiwanie i wyglądanie przepływających statków. W zasadzie częściej je słyszeliśmy niż widzieliśmy.

Wreszcie chartplotter pokazał, iż jesteśmy 3 kable od pierwszej pławy podejściowej do stolicy Alandów. Niestety mgła nie pozwalała zobaczyść wejścia. Zdecydowaliśmy się przeczekać w morzu. Zaczęliśmy pływać naprzemian kursem 000° i 180°, co oczywiście spowodowało zainteresowanie fińskiego Frontier Guardu. Po krótkiej rozmowie "burta w burtę" sympatyczni panowie przyznali nam rację i zaaprobowali dziwne manewry.

No i w końcu uniosła się (mgła) i mogliśmy wpłynąć do portu. Jeszcze na drodze stanęły nam w poprzek toru dwa promy i już więcej nie niepokojeni zacumowaliśmy.

22 maja - 27 maja Mariehamn - Kemi

Ruszyliśmy z Alandów i zgodnie z zasadą, iż "gentelmani pływają tylko baksztagami" mając wiatr w plecy przemieszczamy się na północ. Zakupiony w Mariehamn termometr zaokienny pozwala nam rejestrować temperaturę powietrza. Zaczyna się nieźle 10°, 9°, 8°, 7°, 6° i tak zostanie na długo chilowo osiągając 5°, 4°, 3° ale również 7°, 8°. Termometr pokazujący temperaturę wody będzie nieubłagany: 6°, 5°, 4°, 3°, 2°, 1°, 0.5° - to było minimum, ale trwało ponad półtorej doby.

Gdzieś na wysokości portu Vasa kończy się wiatr i zaczyna się mgła. I to jest prawdziwa mgła. Można ją siekierą rąbać. Z dużymi obawami nasłuchujemy przepływających statków i nadajemy sygnały mgłowe.

Również na wysokości Vasy udało nam się złapać zasięg telefonii komórkowej i z internetu odebraliśmy komunikat lodowy. Nagłówek brzmiał zachęcająco: "To jest ostatni komunikat lodowy w tym sezonie", radośc zmącił ciąg dalszy: "Od latarni Kemi1 na północ możliwe dryfujące pola kry o grubości 30-40 cm." Niby nic, ale dla Wenedy... aż strach pomyśleć. Dochodzi dodatkowy obowiązek - bardzo uważna obserwacja powierzchni morza. Temperatura wody 0.5°C nie wróży nic dobrego, pocieszający jest fakt, iż już nie ma nocy. Jest stale jasno.

W tak zwanym międzyczasie odwiedzają nas ptaszki, które zabłądziły we mgle. Niestety nie są zbyt rozmowne.

Przed nami jak się później okazało ostatnia doba. Zaczyna się bajecznie. Piękne mocne słońce przegania mgłę, równiusieńka tafla morza o temperaturze 0.5°C, w dali oszałamiające, arktyczne chmury, widzialność - na koniec świata. Jest pięknie - tak sobie wyobrażałem rejs na północ.

W tak pięknych okolicznościach przyrody zbliżamy się do latarni Kemi1. Jest noc, ale jasno jak w dzień.

Do portu Kemi wpływamy przed 4 rano. Wita nas fabryka, której kominy zieją dymem jak z piekła. Nie tak sobie to wyobrażaliśmy.

O godzinie 0412 cumujemy w marinie, pada nieśmiertelne "tak stoimy".

W E N E D A Z D O B Y Ł A K E M I

27 maja - 29 maja Kemi, Rovaniemi

W marinie stały jachty, ale część nazwana Guest Harbout ziała pustką. Byliśmy jedymi. Sympatyczna pani z kawiarni zadzwoniła do harbour mastera, aby go poinformować, iż powinien uruchomić marinę. W odpowiedzi usłyszała "a czyżby jacyś szaleńcy już przypłynęli". Ano przypłynęli. Ponieważ było glębokie przedsezonie jako pierwszy jacht goszczący w tym sezonie zostaliśmy zwolnieni z opłat portowych.

Miasto Kemi rozczarowało - małe, smutne z wielkimi kominami.

Postanowiliśmy zgodnie z planem postawić swe nogi na kole podbiegunowym i odwiedzić prawdziwego Świętego Mikołaja. W tym celu udaliśmy się do Rovaniemi. Miasto powitało nas deszczem i chłodem, ale na szerokości geograficznej 66°32' 35" N było nam to obojętne.

W biurze urzędował PRAWDZIWY ŚWIĘTY MIKOŁAJ. Oczywiście zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia za jedne 20 euro, ale warto było. Święty Mikołaj wiedział, że w Polsce jest Warszawa, są Katowice i oczywiście znał Adama Małysza. Znał jeszcze kilka tradycyjnych polskich zwrotów, ale o tym innym razem.

29 maja - 1 czerwca Kemi - Kristinestad

Po wyjściu z Kemi wiatry pólnocne gnają nas przez Zatokę Bitnicką, ale po dwóch dobach nadchodzi ostrzeżenie o stromie i nadciągającym niżu. Uciekamy do najbliższego cywilizowanego (???) miejsca. Nasz wybór pada na Kristinestad. Mając silny wiatr w twarz wchodzimy do portu. Znowu jesteśmy jedynym jachtem.

1 czerwca - 3 czerwca Kristinestad

Z okazji dnia dziecka gorąca kąpiel i sauna. Przeczekując niekorzystne wiatry stiomy w Kristinestad. Zgodnie stwierdzamy, iż nie jest to "nasza" Finlandia - ta znana z Alandów i południowych szkierów - znowu kominy, fabryki, zaniedbane domki.

Jedynym pocieszeniem jest ciepła sauna, osłonięty port i miejscowa knajpka z obłędnym modelem żaglowca. Marna to pociecha - trzeba jak najszybciej stąd uciekać.

3 czerwca - 5 czerwca Kristinestad - Vaxholm

Wyjątkowo monotonny przelot - wiatr to zanikał to się pojawiał, aby na wysokości Alandów baksztagowa piątka zaczęła nas pchać z prędkością 6,5 węzła w szkiery Sztokholmu. W Furusundzie obowiązkowo zabawiliśmy się w chowanego z promami, pojawiło się nieśmiałe słońce i tuż przed obiadem zatrzymaliśmy się w Vaxholm.

5 czerwca - 6 czerwca Vaxholm

Szum i gwar, zgiełk i hałas - CYWILIZACJA - po trzech minutach w marinie rozbolały nas głowy.

6 czerwca Vaxholm - Gustavsberg

Z przyjemnością pożegnaliśmy Vaxholm z mocnym postanowieniem, iż więcej tu nie wrócimy. Przed nami kilkanaście mil do Gustavsberga, a po drodze urocza cieśnina Bagenstoket. To jedno z moich ulubionych miejsc na Bałtyku. Jest tu naprawdę przecudnie. Gdy wypływaliśmy z Vaxholm niebo było zachmurzone, jednak w cieśnince się pięknie wypogodziło. W plnach mieliśmy dopłynięcie do Dalaro, ale uznaliśmy, iż mamy urlop i zatrzymamy się w Gustavsbergu, który niczym szególnym nas nie zachwycił. W porcie urządziliśmy sobie święto jachtu - wyklarowaliśmy wszystko - jak na urodziny.

7 czerwca Gustavsberg - Sztokholm

Wypływając z Gustavsberga nie mieliśmy żadnych planów - popłyniemy tam, gdzie nas oczy poniosą. Pogoda była całkiem ładna, więc postanowiliśmy przeiwtrzyć spinaker. Niestety siła wiatru wzrosła do 4 i musieliśmy zaprzestać tej żeglugi. Ponownie przepłynęliśmy cieśninę Bagenstoket i zacumowaliśmy w Mooringside Marina (to na prośbę Gosi, bo niedługo będzie z tamtąd czarterować jacht). Niestety po raz kolejny głębokie przedsezonie spowodowało, iż zastaliśmy zamknięte drzwi. Zgodnie podjęliśmy decyzję, iż pora kończyć i popłynęliśmy so Sztokholmu.

7 czerwca Sztokholm - podsumowanie

Przepłynęliśmy 1500 Mm w czasie 369 godzin. Na top masztu z dumą wciągnęliśmy błękitną wstęgę o długości 1500mm. Podczas czterech tygodni żeglugi cały czas byliśmy zadowoleni i uśmiechnięci. Uśmiechów nie gasiły nam nieprzespane noce i bardzo niska temperatura. Kolejny raz sprawdziła się zasada, że najważniejsze jest to z kim płyniemy.

Zdobyliśmy koniec "naszego" morza - dalej już się nie dało. Niewątpliwie ten rejs będziemy zawsze wspominać i traktować w kategoriach dużego sukcesu żeglarskiego, towarzyskiego i termicznego.

Pozostawiamy "Wenedę" w Sztokholmie życząc następnej załodze osiągnięcia portu Kemi, ładnej pogody na kole podbiegunowym i spokojnego, szczęśliwego powrotu do Polski.

Zobacz galerię