Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner bozenarodzenie

baner lewy opp

Informator 2025

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Proszę państwa oto Miś

Rejs z założenia miał być wyprawą szkoleniową przygotowującą kandydatów na sterników do jesiennego kursu. Jako załoga mieliśmy uczyć się żeglarstwa w praktyce: nawigować, prowadzić dziennik, podejmować samodzielne decyzje na wachcie. Jak nam poszło? Chyba nie najgorzej, sądząc po uśmiechu Skippera i opiniach z rejsu. Zanim jednak Misiek powiedział "smacznego" na Kolacji Kapitańskiej, zdarzyło się parę ciekawych rzeczy...

ZAŁOGA:

Skipper: Bartek Bekiersz

I oficer: Maciek Mraczek

II oficer: Ania Nagły

Załogant Paweł Stojak

Załogant Tomek Kutwin

Jacht :"Weneda"

Czwartek 25 sierpnia

W zasadzie to za początek rejsu można przyjąć moment spotkana całej załogi dnia 25-go sierpnia w godzinach rannych w okolicach Bosmanatu Portu Północnego w Świnoujściu. Dotarliśmy tam używając środków masowego rażenia PKP i Polskiego Expresu. Zgodnie ze zwyczajem, poprzednia załoga przywitała nas śniadaniem. Żeby docenić smak świeżych bułeczek pierwszego dnia na Wenedzie, trzeba najpierw poznać uroki dwunastogodzinnej podróży w pociągu. Po posiłku krótka rozmowa z załogą Kuby. "Gdzie byliście? Ile mil? Jak pogoda? Niestety Misiek szybko sprowadza nas na ziemię. Trzeba przejąć jacht i zrobić zakupy. Pierwsze jest domeną skippera ,drugie obowiązkiem załogi. Więc lista prowiantowa, II oficer i wielkie zakupy. Tak wielkie, że musieliśmy wyczarterować trzy wózki z supermarketu. Widok młodych ludzi pchających trzy góry jedzenia należał, z pewnością do głównych atrakcji tamtego dnia. Następnie sztauowanie i ostatnia kolacja w kraju w pizzerii przy przeprawie promowej. Przed upragnionym snem pozostała nam jeszcze jedna rzecz do zrobienia. W zasadzie najważniejsza tego dnia. Misiek przypomniał nam wszystkie zasady bezpieczeństwa, pokazała gdzie na pokładzie można znaleźć zapałki, a gdzie foka sztormowego. Dowiedzieliśmy się także jak wypełniać Dziennik a także jak obsługiwać nowe ustrojstwo zwane chartplotter'em.

Piątek 26 sierpnia

Pobudka 7.00 , prysznic i zaczynamy. Cumy oddane i Port Północny zostaje za rufą. Jeszcze tylko krótki przystanek na stacji po paliwo i olej do silnika, przyjacielska rozmowa z WOP'ikami i morze. Minęliśmy główki portu i obraliśmy kurs NW, port Sassnitz. Parafrazując jednego z naszych instruktorów: wiało 5, morze 3-4, kto się miał porzygać, to się porzygał. Wieczorem zacumowaliśmy do kei portu jachtowego w Sassnitz. Klar na pokładzie i pod. Teraz tylko jedno marzenie - Ciepły prysznic... i tylko jeden ZONK... otwarte od 0800 do 2200.

Sobota 27 sierpnia

Pierwszym priorytetem był oczywiście prysznic. Następnie śniadanie, klar i około 5 godzin do planowanego wypłynięcia o 1500. Postanowiliśmy wiec zwiedzić HMS Otus, Brytyjski okręt podwodny z II-giej połowy XX wieku. Okręt robił wrażenie. Każdy cal powierzchni wykorzystany do maksimum, wszędzie zawory przyciski, kontrolki, wskazówki. Jednak nie zazdroszczę załodze. Dwutygodniowy przelot w tej puszcze sardynek z pewnością nie jest tym co tygryski lubią najbardziej. W Sassnitz znajdują się podobno piękne klify. Były one kolejnym celem wycieczki. Jednak słonko przygrzewało, wiaterek za bardzo nie wiał... mówiąc krótko resztę czasu spędziliśmy w barze sącząc cole. 24 godzinny przelot do Malmö minął bez większych problemów. Pchani wschodnim wiatrem szybko przecięliśmy Bałtyk.

Niedziela 28 sierpnia

Marina Limhamn wczesne popołudnie. Do centrum Malmö prawie 5 km ale poszliśmy wszyscy. Nikt nie miał zamiaru przegapić okazji do zobaczenia regat America's Cup. Już z daleka widać maszty jachtów. Strasznie wysokie te patyki. Coś nam się nie zgadzało. Może to nie tutaj? Jednak trafiliśmy bezbłędnie, a maszty wysokie, bo wszystkie jednostki stały wyciągnięte na brzeg. Przecież odrobina wodorostów na dnie mogłaby znacząco zmniejszyć prędkość. Były wszystkie team'y. Alinghi, triumfatorzy ostatniego pucharu; Amerykanie na swoim czarnym Oracle, Nowozelandczycy i ich "latające emiraty". Cała impreza byłą genialnie zorganizowana. Wielki telebim, zdalnie sterowanie modele jachtów, symulator kabestanu (Korba daje nieźle w kość, o czym Mraku miał okazje się przekonać). Siedzieliśmy tam ponad 3 godziny olśnieni blaskiem Pucharu Ameryki.

Poniedziałek 29 sierpnia

Plan był prosty. Regaty odbywają się na oresund'zie na północ od Malmö, wiec trzeba tam popłynąć i pokazać amatorom co to jest żeglarstwo. Misiek zdecydował że powinniśmy grać fair i dać im jakieś szanse. Stanęło na tym że nie postawimy nic ponad 17-ście na dziobie. Niestety organizatorzy nie dali nam pokazać co potrafimy. Wysłali do nas motorówkę z trzema niewiastami w charakterze negocjatorów. Cóż, mamy jakąś słabość do płci piękniej i ostatecznie odpuściliśmy. Kierunek Kopenhaga, marina Christianshavn. No i urodziny Mraka. Skipper z II-gim przygotowują koalicję a ja z Bananem mamy jakoś trzymać solenizanta z dala od jachtu. Wyszło nam nawet nieźle - poszyliśmy przed siebie, a potem nie umieliśmy wrócić. Późnym wieczorem, po odśpiewaniu "Sto lat", I-szy wyciągnął nas na miasto... następnego dnia przymiotnik "wyspany" jakoś do nas nie pasował.

Wtorek 30 sierpnia

Wschodu słońca jakoś nie udało nam się zobaczyć, ale wczesnym rankiem, koło 10.00, po śniadaniu zabraliśmy się za generalne porządki. Materace, plecaki poszły na pokład, wszystkie bakisty pootwierana, silniki dostał trochę 15W/40 (olej). I znowu w morze, cel - sauna w Klintholm'ie. Na Sundzie przywitało nas radosne nordowe 2. Pchani wiatrem i 1 m/s prądu szybko ciągnęliśmy w dół. Szczęście (czytaj wiatr) opuściło nas na wysokości Dragör. Silne 0 przekonało nas, iż nie ma żartów i czas odpalić katarynę. Wachta od 1600 do 2000 była niezmiernie interesująca: 0 180 i 2200 => wiatr, kurs i obroty silnika, przyjęły constans. Po zachodzie słońca coś się ruszyło. Podniosła się mgła. Nie jakaś super mgła, ale widoczność spadła do paru mil. Na pokładzie wachta wzmocniona o jednego obserwatora, pod - Skipper przy chartplotter'ze. Obyło się bez większych problemów. No może poza jachtem, który pokazywał nam czerwone, białe, zielone. Do portu dotarliśmy przed 2400.

Środa 31 sierpnia

Z Klintholm'u wyszliśmy koło 12.00 i cały piękny plan z sauną wziął w łeb. Kierunek Travemünde. Długi przelot, ale z silnym N. Przecinaliśmy parę rout. Wyprzedziła nas też eskadra niemieckich "blaszanek". Jakieś 20 mil od Trave przed 0300 w nocy pojawiło się przed dziobem czerwone światło. Wydawało nam się że jest tak blisko, ze zaraz uderzymy w tą pławę... 20 minut później mieliśmy to samo nieodparte wrażenie. Jak się okazało latarnia w Trave ma zasięg 22 mile i świeci ... na czerwono.

Czwartek 1 września

Wrzesień zaskoczył nas przy kei mariny Travemünde. Szybki prysznic i na Passat'a. Oktęt-muzeum, ponad stuletni niemiecki żaglowiec szkoleniowy. Spojrzenie w górę na pięciorejowy grot maszt zapiera dech. Ależ to wszystko jest olbrzymie. Bukszpryt, koła sterowe, kabestany. Jednym próbowaliśmy zakręcić bez handszpaka. Nawet nie drgnął. A marzył nam się "Lwów". Kanałem dostaliśmy się do miasta założyciela hanzy - Lübeck'i. Po sklarowaniu jachtu wybraliśmy się do legendarnej (w ośrodku) knajpy Guter's Grass'a. Humor nam się poprawił, 1 września, w środku średnia wieku cos ponad 70, i sami muzycy... wszyscy służyli w orkiestrze Wehrmacht'u.

Piątek 2 września

Gdzieś po 0200 zaczęło lać. Coś nie mamy szczęścia do tego miasta. Przestało ok. 1000 i spłynęliśmy z powrotem do Trave. Prognozy zapowiadały 0 w porywach do -1, wiec Misiek zarządził 24 h postoju. Spokojnie mógłbym zostać przewodnikiem po tym mieście. W nocy byliśmy na potańcówce. Średnia wieku troche niższa niż u Grass'a - z 60 lat. Jedyna impreza w mieście. Niemcy są dziwni.

Sobota 3 września

Wiatr NE 3-4 czyli w mordę wind. Pól dnia halsowania, a potem kurs 90, cel Stralsund. Na lewej burcie była rout'a i ruch jak w Boże Ciało przed kościołem. Trochę ciepło zrobiło nam się jak pojawił się statek niosący dwa czerwone światła - " nie odpowiadam za swoje ruchy".

Niedziela 4 września

Stralsund późny ranek. Klar, suszenie i na miasto. Kebab u turka. Muzeum morza. Olbrzymie. 3 piętra, a potem z 1000 akwariów i jedno wielkie jak basen tyle że głęboki na 20m. W środku pełno ryb, jakieś niegroźne rekiny i wielki żółw morski.

Poniedziałek 5 września

Rano opuszczamy Stralsund ok. 0900 tak aby spokojnie zdążyć na 0920 na otwarcie mostu. Woda gładka jak lustro. Dopiero popołudniu rozwiało się. Ponieważ mamy dzień zapasu nie płyniemy do Świnkowa tylko do Sassnitz. Wykoncypowaliśmy, że od 9-go mamy kurs sterników wiec można by coś po nawigować. Misiek pokazał nam jak działa trójkąt nawigacyjny i namiernik w lornetce. Pierwszy wykreślony namiar był TYLKO 5 mil od rzeczywistej pozycji. Potem ze szliśmy do jednej. Po zmroku minęliśmy główki portu. Tym razem pod prysznicem zjawiliśmy się o 2130. Trochę filozoficznych wywodów na kei i spać.

Wtorek 6 września

Załoga masowo kupuje prezenty i pamiątki. Kubki, misie, żelki, jednak Miś przebił wszystkich ... 5 litrów coli. No ale o gustach się nie dyskutuje. O 1400 odbyła się sesja zdjęciowa Wenedy, jej efekty można zobaczyć w Galerii. Kierunek Świnoujście. Niestety Weneda nie pływa pod wiatr. Zapowiadało się na halsówkę do samych główek portu. Tak też się skończyło. To była jedna z dziwniejszych nocy na morzy w mojej karierze. Najpierw rybak pływający w tą i z powrotem, zapalający raz czerwone nad białym potem tylko burtowe , potem jeszcze jakieś białe i czerwone. Nic jednak nie przebije promu Polferies, który zobaczyliśmy przed dziobem a potem dogoniliśmy. Tak ze dało się odczytać napisy na burcie.

Środa 7 września

Dalej halsówka do Świnkowa. Główki portu. Odprawa w BC'ku . Niemiecka, duńska i szwedzka banderka pod prawym salingiem. I po rejsie. Cały dzień minął nam na generalnym klarze Wenedy. Wieczorem kolacja kapitańska. Trzeba przyznać II-mu, że wyszedł z siebie aby ja przygotować, a efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania.

Czwartek 8 września

Poranek był strasznie mglisty tak jak i cała noc. Po 0800 pojawił się Mariusz ze swoimi dziewczynami. Przekazaliśmy Wenedę, odwiedziliśmy naszą ulubioną pizzerię i czas w drogę do domu.

Ten moment można uznać za umowny koniec rejsu. Umowny gdyż cała załoga prosto ze Świnkowa udała się do Ośrodka, gdzie w piątek o 1800 rozpoczął się kurs sterników.

Zobacz galerię